czwartek, 3 marca 2016

Wracam!

Tak!
Wracam z Immortality.
Była przerwa, i to długa.
Naprawdę przepraszam za to, że musieliście tyle czekać na głupi rozdział czy choć notkę.
Nie mam pojęcia czy znajdzie się jeszcze ktoś kto jest i będzie to czytał.
Możecie być pewni że rozdział niedługo się pojawi. 
Obiecuję.
Na koniec polecam wejść w zakładkę WAŻNE i Bohaterowie ponieważ postanowiłam zmienić postać Sophie i Olivii
ZAPRASZAM TEŻ NA WATTPADA! -> http://w.tt/1LFjN2C

poniedziałek, 14 września 2015

Przerwa czy koniec?

Cześć..
Tak więc, chodzi o to, że nie wiem czy mam dalej kontynuować tego bolga.
Dziwi mnie to, że pod 6 rozdziałem komentarzy było 12, a pod 7 - 4? 
Trochę tego nie rozumiem, ale tak ogólnie to chciałabym się was zapytać czy chcielibyście dalej czytać tego bloga..? Wiem, że dawno nie dodawałam rozdziałów, ale przez rzeczy związane ze szkołą mam teraz dużo na głowie. Mam oczywiście wenę i pomysły na to opowiadanie, ale tak jak piszę, nie wiem cy będzie ono kontynuowane.
Więc, jeśli widzisz ten post i chciałabyś/chciałbyś dalej czytać to FanFiction - zostaw komentarz, do dla mnie wiele znaczy.
Jeśli jednak będę prowadziła go dalej, rozdział powinien być nie później niż w tym tygodniu, ale wszystko zależy od was. 



 

sobota, 29 sierpnia 2015

7. ,,Wcale nie chcę rozmawiać"

    Za kilka dni Halloween, a ja wciąż pracuję nad ukończeniem kostiumu. Sophie przebiera się za wampira, Jake - za pirata, a ja trzymam w sekrecie, kim będę. A to tylko dlatego, że mój wspaniały pomysł przerodził się w chorobliwie ambitny projekt, w którego realizację powoli tracę wiarę.
    Przede wszystkim byłam bardzo zaskoczona, że Taylor zdecydowała się urządzić takie przyjęcie, ale dzięki temu, mogłam zapomnieć chociaż o wydarzeniach z ubiegłego tygodnia.
    Tak więc Taylor wynajęła catering, by ktoś zajął się jedzeniem i piciem, a ja uczyniłam Jake'a odpowiedzialnym za muzykę i filmy oraz poprosiłam Sophie, by upiekła babeczki. Tym sposobem w komitecie zostałam tylko ja i Austin. Ciotka dała mi kartę kredytową, a także radę, bym się nie ograniczała.
     - To może powiesz mi w końcu, za kogo się przebierzesz?
     - Nie ma mowy - odpowiadam, mocując pajęczynę w rogu, a potem schodząc z drabiny, by obejrzeć swoje dzieło. - Skoro ty możesz mieć tajemnice, to ja też.
     - To cholernie niesprawiedliwe - Austin zakłada ręce i robi minę zabitego psiaka, która zawsze działa na mamę i tatę (na mnie nigdy).
     - Uspokój się, zobaczysz mnie na imprezie - mówię, podnosząc świecący w ciemności szkielet i rozplątując jego kończyny.
     - Twój chłopak też będzie?
    Wzdycham przesadnie głośno, przyczepiając kościotrupa blisko wejścia.
     - Przecież wiesz, że nie mam chłopaka. - odpowiadam choć już irytuje mnie ta gra, która jeszcze się na dobre nie rozpoczęła.
     - Daj spokój, przecież wiesz że nie jestem głupi - krzywi się Austin. - Nie zapomniałem jeszcze wielkiej debaty w sprawie durnej bluzy. W sumie, to jeśli sama nie chcesz mi powiedzieć, to i tak się dowiem. Pójdę do twojej szkoły...
     - Rany, nawet go nie zaprosiłam rozumiesz? On nawet nie jest moim chłopakiem. To po prostu nowy uczeń, który - jak myślałam na początku - okazał się całkiem fajny, ale potem zdałam sobie sprawę, że jest totalnym dupkiem i powiedzmy, że raczej dałam sobie spokój. Więc lepiej przestań się tak cieszyć i zabieraj się do pracy, okej?
    Kiedy już kończę zdanie, wiem, że za mocno się broniłam by brat mi uwierzył. Ale nie cofnę czasu i próbuję zignorować Austina, który skacze po pokoju i krzyczy:
     - Wiedziałem, wiedziałem, wiedziałem!

    Kiedy już nikogo nie ma w pokoju otwieram szafę, rozpinam torbę, którą schowałam w tyłu, i wyjmuje z niej piękną, czarną suknię z dekoltem, lśniącymi rękawami za łokieć i super ciasnym gorsetem, opadającym w błyszczących swobodnych fałdach - dokładanie taki strój miała na sobie Maria Antonina na balu maskowym (oczywiście tylko w filmie z Kirsten Dunst). Kiedy już udaje mi się zapiąć zamek od tyłu, zakładam bardzo wysoką platynową blond perukę z czarnym piórem na czubku, maluję usta czerwoną szminką, a na oczy zsuwam przezroczystą czarną maskę. Zakładam jedynie długie kolczyki z górskimi kryształami. Kiedy już kostium jest kompletny, staję przed lustrem. Obracam się wiruję i uśmiecham, patrząc jak lśniąca czarna suknia faluje wokół mnie. Cieszę się że tak wspaniale wygląda.
     - A więc Maria Antonina - słyszę głos brata, którego obecnością jestem zaskoczona. - Nigdy bym nie zgadł. Bo przecież nie przepadasz na kokainą.
    Przewracam oczami.
     - Dla twojej informacji, Kirsten Dunst wcale nie wciągała Koki, to plotka i nie wierz w nią. - Tłumaczę bratu, gdy w lustrze widzę jego odbicie zastanawiam się skąd wziął, tak realistyczny kostium Thora.
     - To co, może czas przywitać gości? - wstaje łapiąc przy tym swój młot, tak prawdziwy że wydaje się jak wyciągnięty z filmu.

    Sophie przyszła z Evangeline, która (niespodzianka!) także przebrała się za wampira, a Jake przyprowadził Erica, chłopaka poznanego na zajęciach aktorskich, który wygląda na całkiem przystojnego pod satynową maską Zorro i peleryną.
     - Nie mogę uwierzyć, że nie zaprosiłaś Justina - mówi Sophie, kręcąc głową. Jest na mnie wściekła od tygodnia, odkąd dowiedziała się, że Justina nie ma na liście gości.
    Wzdycham przeciągle, zirytowana tym komentarzem. Jestem zmęczona tłumaczeniem oczywistego powodu i nie chce mi się znów przypominać przyjaciółce jak Bieber nas olał, nie tylko dołączając do grupy wzajemnej adoracji Olivii, ale także siadając obok niej.
     - I tak by nie przyszedł - mówię z nadzieją, że Sophie nie dosłyszy jak łamie mi się głos. - Na pewno poszedł gdzieś z Olivią albo z tą czarnowłosą dziewczyną, albo... - Urywam w pół słowa.
     - Czekaj, z jaką czarą? Jest jeszcze jakaś inna? - Sophie patrzy na mnie zaskoczona.
    Wzruszam ramionami. Justin może być w tej chwili z kimkolwiek. Wiem tylko, że nie ma go ze mną.
     - Szkoda, że go nie widziałaś. - Blondynka zwraca się w tej chwili do Evangeline. - Jest po prostu nieziemski. Przystojny, seksowny i zna się na dodatek na magii. - Wzdycha.
    Evangeline unosi brwi.
     - To chyba rzeczywiście jakiś magik. Nie ma tak idealnych facetów.
     - Justin  j e s t  idealny. Żałuj, że nie możesz go poznać. - Sophie patrzy na mnie krzywo, jednocześnie bawiąc się czarnym naszyjnikiem. - Ale jeśli przypadkiem go spotkasz, pamiętaj że jest mój. Zaklepałam go sobie, jeszcze zanim się poznałyśmy.
    Spoglądam na dziewczynę z którą przyszła moja przyjaciółka, na jej ciemną, mętną aurę, siatkowe rajstopy, króciutkie szorty i siatkową koszulkę.
     - Wiesz, mogłabym ci pożyczyć kły i trochę sztucznej krwi na szyję, i też mogłabyś być wampirem - proponuje mi Sophie, spoglądając na moje przebranie. Wiem, że w myślach się waha: jednocześnie chce być moją przyjaciółką, ale czuje pewność, że jestem też jej wrogiem.
    Kręcę więc tylko głową i prowadzę ich na drugą stronę pokoju z nadzieją, że Sophie spotka kogoś innego i szybko zapomni o Justinie.

    Taylor rozmawia z przyjaciółmi, Sophie i Evangeline popijają drinki, Jake i Eric tańczą, Austin bawi się batem Eric'a, podnosząc i opuszczając frędzelki, a potem sprawdzając czy nikt nie zauważył. Właśnie zbieram się, by dać mu znak, że ma natychmiast przestać, jeśli chce zostać na przyjęciu, kiedy słyszę dzwonek do drzwi. Oboje zrywamy się, by je otworzyć.
    Udaje mi się wyprzedzić brata, ale nie mam czasu by się tym cieszyć, bo w przejściu stoi Justin. W jednej ręce trzyma kwiaty, a w drugiej szpiczasty kapelusz: włosy ma jak zwykle postawione do góry, tylko tym razem lekko przekrzywione na bok, a zamiast swoich luźnych ciuchów ma białą bluzkę z żabotem, płaszcz ze złotymi guzikami i obcisłe bryczesy oraz czarne buty z czubkami. Przechodzi mi przez myśl, że Jake'owi spodobałby się ten strój, ale nagle zdaję sobie sprawę, za kogo przebrany jest Justin. Serce przestaje mi bić.
     - Hrabia Fersen - mamroczę pod nosem, ledwie wymawiając słowa.
     - Marie. - Uśmiecha się, skłaniając się nisko.
     - Ale.. to była tajemnica.. a ty nie byłeś nawet zaproszony - szepczę, zerkając Justinowi przez ramię. Szukam Olivii, czarnowłosej, kogokolwiek, bo przecież niemożliwe, żeby przyszedł tu dla mnie.
    Ale on znów się uśmiecha i podaje mi kwiaty.
     - W takim razie to bardzo szczęśliwy zbieg okoliczności.
    Przełykam ślinę i odwracam się na pięcie, prowadząc chłopaka w głąb domu. . Mijamy salon, jadalnię i wchodzimy do halloweenowego pokoju, a ja dostaje krwistoczerwonych rumieńców a serce bije mi tak szybko, że mam wrażenie że zaraz mi wyskoczy z piersi.
     - Rany, Justin przyszedł! - woła Sophie i zaczyna machać do nas energicznie. Jej twarz rozjaśnia uśmiech - o ile to możliwe pod taką warstwą wampirzego pudru, z kłami i cieknącą krwią. Jednak kiedy zauważa, że Justin ma na sobie kostium hrabiego Axela Fersena, kochanka Marii Antoniny, uśmiech znika, a Sophie patrzy na mnie oskarżycielskim wzrokiem.
     - Kiedy zdążyliście się umówić? - pyta od razu, starając się brzmieć swobodnie, ale raczej ze względu na Justina, nie na mnie.
     - Nie umawialiśmy się - odpowiadam z płonną nadzieją, że uwierzy.
     - Absolutny przypadek - potwierdza Justin, obejmując mnie w pasie. I choć trzyma tam dłoń jedynie przez moment, sprawia że moje ciało zaczyna drżeć.
     - Ty pewnie jesteś Justin - wtrąca się Evangeline, podchodząc do niego i palcami wygładzając zmarszczki na białej koszuli. - Byłam pewna, że Sophie przesadza, ale najwyraźniej miała rację! - Śmieje się. - Za kogo się przebrałeś?
     - Za hrabiego Fersena - odpowiada ostro Sophie, patrząc na mnie spod zmrużonych powiek.
     - Nie znam. - Evangeline wzrusza ramionami, widzę tylko jak zabiera Justinowi kapelusz, a potem łapie go za rękę i odciąga na bok, bo chwilę później przyjaciółka się do mnie odwraca i syczy:
     - Nie mogę uwierzyć że to zrobiłaś! Wiesz dobrze, jak on mi się podoba. Zaufałam ci!
     - Sophie, przysięgam, że tego nie zaplanowałam.To po prostu zbieg okoliczności, nawet nie wiem co on tu robi. - robię chwilową pauzę by spojrzeć w oczy przyjaciółki, w których widzę tylko złość. - Posłuchaj, Justin mi się nie podoba. Jak mam cię o tym przekonać? Tylko powiedz, a zrobię wszystko.
    Sophie kręci głową i odwraca wzrok.
     - Nie musisz. - Wzdycha, mrugając gwałtownie, by powstrzymać łzy. - Już nic nie mów. Jeśli on cię lubi, to koniec, a ja nie mogę nic z tym zrobić. W końcu to nie moja wina, że jesteś mądra i ładna; facetom zawsze będziesz się podobać bardziej niż ja. Zwłaszcza gdy zobaczą cię bez kaptura. - Próbuje się zaśmiać, le kiepsko jej to wychodzi.
     - Przesadzasz, jedyne, co mam wspólnego z Justinem to upodobanie do filmów kostiumowych. Raczej nic więcej.
    Odwraca na chwilę wzrok, by popatrzeć na stojącą niedaleko nas Evangeline, potem odwraca się do mnie i mówi.
     - Tylko zrób coś dla mnie - wpatruje się we mnie swoimi, żółtymi od soczewek oczami. - Przestań kłamać. Kiepsko ci to wychodzi.
    Patrzę jak odchodzi, gdy dzwonek do drzwi odzywa się ponownie.
     - Cześć - Na ganku stoi jakaś kobieta i patrzy to na mnie, to na Austina.
     - Mogę w czymś pomóc? - pytam zauważając, że nie jest przebrana.

    Później okazało się że nieznajoma z czarną wydekoltowaną koszulką, obcisłymi dżinsami i baletkami. Jest bardzo miłą kobietą, i ku mojemu zdziwieniu okazała się medium.
    Najwyraźniej jej wizyta miała być dla gości atrakcyjną niespodzianką. Ale uwierzcie mi, że nikt nie był bardziej zaskoczony niż ja. Jakim cudem tego nie przewidziałam?
     - Świetnie, że udało ci się przyjechać. I widzę, że poznałaś już moją bratanicę. - Ciotka prowadzi Alice do pokoju, w którym ustawiono stół.,
    Idę za nimi, zastanawiając się czy pani medium wspomni na głos o moim zmarłym bracie. Ale Taylor prosi, bym przyniosła gościowi coś do picia, a kiedy wracam, Alice już pracuje.
     - Lepiej stań w kolejce, bo nie zdążysz - radzi Taylor, opierając się o ścianę.
    Kręcę tylko głową i mówię:
     - Może później.

    Zanurzam nos w kwiatach, które przyniósł - dwadzieścia tulipanów, oczywiście czerwonych. Wprawdzie tulipany zazwyczaj specjalnie nie pachną, ale te wydzielają oszałamiający, hipnotyzujący, słodki zapach. Wdycham go głęboko, zatracając się w ich aromacie i w głębi duszy przyznaję, że Justin mi się podoba. Naprawdę podoba. Nieważne, jak bardzo będę się starać i udawać, że jest inaczej - faktów nie zmienię.
    Siadam na fotelu przy basenie i układam wokół siebie suknię, patrząc, jak woda mieni się w świetle księżyca. Tak bardzo zatracam się w swoich myślach i niezwykłym widoku, że nie od razu zauważam, kiedy pojawia się Justin.
     - Cześć. - Uśmiecha się.
    I znów, gdy na niego patrzę, moje ciało ogarnia żar.
     - Fajna impreza. Cieszę się, że mogłem przyjść. - Siada koło mnie, ale ja nie odwracam wzroku od wody. Jestem zbyt zdenerwowana, żeby odpowiedzieć. - Ładna z ciebie Maria - dodaje, dotykając czarnego pióra w peruce.
   Oddycham głęboko i próbuje się zrelaksować.
     - A z ciebie niezły hrabia Fersen - odzywam się.
     - Proszę, mów mi Axel. - Śmieje się Justin.
    Policzyli ci ekstra za tę dziurę wyżartą przez mola? - pytam, pokazując ciemny punkt, śmiejąc się przy tym lekko.
    Justin patrzy mi prosto w oczy i odpowiada.
     - To nie mól. To jest dziura po artyleryjskiej kuli, dowód, że prawie umarłem.
     - Hm, jeśli dobrze pamiętam, to w tej scenie uwodziłeś akurat pewną ciemnowłosą kobietę. - Zerkam na Justina, przypominając sobie czasy, kiedy flirtowanie przychodziło mi bez trudu, przypominając sobie dziewczynę, którą kiedyś byłam.
     - W ostatniej chwili wprowadziliśmy zmiany - uśmiecha się. - Nie dostałaś nowego scenariusza?
    Uśmiecham się, myśląc jak dobrze jest w końcu odpuścić, zachowywać się normalnie.
     - I w tej nowej wersji jesteśmy tylko my. A ty, Mario, zachowujesz swoją uroczą główkę. - Czubkiem palca przeciąga po mojej szyi, docierając do samego ucha. - Czemu nie stanęłaś w kolejce do medium? - szepcze, muskając dłonią linię mojej szczęki, policzek, ucho.. Nachyla się bliżej, tak blisko, że nasze oddechy prawie się mieszają.
    Wzruszam ramionami i zaciskam wargi, pragnąc, by już zamilkł i w końcu do cholery jasnej mnie pocałował.
     - A czemu ty nie poszedłeś? - odpowiadam pytaniem na pytanie.
     - To strata czasu - śmieje się. - Nie można czytać komuś w myślach ani przewidzieć przyszłości, prawda?
    Odwracam wzrok i patrzę na odbijający się w wodzie księżyc.
     - Rozgniewałem cię? - Justin podnosi dłonią mój policzek
     - Nie, nie rozgniewałeś mnie - odpowiadam, nie mogąc powstrzymać się od śmiechu.
     - Co cię tak bawi? - pyt, odgarniając dłonią moje włosy, jakby szukał blizny na czole, co sprawia, że od razu się odsuwam. - Skąd ją masz? - pyta, cofając rękę. Patrzy na mnie tak szczerze i ciepło, że mam ochotę wszystko mu powiedzieć.
     Ale oczywiście tego nie robię.
     - Nie chcę o tym mówić - odpowiadam, patrząc się w wodę.
     - A o czym chcesz rozmawiać? - szepcze Justin, wpatrując się we mnie oczami głębokimi jak ocean, który przyciąga do siebie.
     - Wcale nie chcę rozmawiać. - Wstrzymuję oddech, kiedy jego usta dotykają moich.

~      ~      ~      ~  
Jakie to urocze <3
Dobra, więc wracam do was po prawie 2 tygodniach,
z nieco dłuższym rozdziałem. Jest to jeden z najdłuższych rozdziałów jakie napisałam.
Jestem mega zadowolona.
I chciałam podziękować za tyle miłych komentarzy po ostatnim roziałem *.*
Jak waszym zdaniem to wszystko się potoczy?
Czy Sophie dowie się o pocałunku?

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

6. ,,Vampires" part II

    Notka na dole, WAŻNE!

     - A wpadłaś na jakichś Nieśmiertelnych?
     - Mnóstwo! Było ich tam pełno. Miel nawet jakąś jaskinię dla VIP-ów, w której spędziłam cały wieczór przy barze z krwią.
     - Czyli teraz mamy tylko czekać aż zamienisz się w krwiopijce? - Jake patrzy z udawaną rozpaczą.
    Sophie spogląda zirytowana.
     - Daj spokój! Mówię tylko, że sobotni wieczór na pewno spędziłam lepiej niż wy. No, może z wyjątkiem Justina, bo on chyba wie, o co mi chodzi. Ale wy dwoje nie - kończy, wskazując na mnie i Jake'a.
     - A jak tam mecz? - Szturcham przyjaciela łokciem, próbując odciągnąć jego uwagę od internetowego kumpla in przywrócić go światu.
     - Powiem wam tylko, że było tam dużo za dużo testosteronu, ktoś wygrał, ktoś przegrał, a ja spędziłem większość czasu w toalecie, pisząc do tego faceta, który najwyraźniej jest  o b r z y d l i w y m   k ł a m c ą! - Jake kręci głową i pokazuje nam ekran swojego telefonu. - Patrzcie na to. - Stuka palcem w urządzenie. - Cały weekend prosiłem go, żeby wysłał mi zdjęcie, bo nie ma mowy o spotkaniu w realu, zanim nie zobaczę jak wygląda. A on mi wysyła coś takiego! Pieprzony oszust.
    Patrzę na jego komórkę, nie mając pojęcia, o co się tak wścieka.
     - Skąd wiesz, że to nie on? - Pytam, parząc na przyjaciela.
     - Bo to ja - wtrąca Justin.

~

    Okazało się, że przez krótki czas Justin pracował jako model - jeszcze kiedy mieszkał w Nowym Jorku - dlatego jego zdjęcia krążą gdzieś po cyberprzestrzeni, czekając tylko, aż ktoś je załaduje i będzie się pod niego podszywał.
    I choć opowiadaliśmy sobie tę historię, śmiejąc się aż do rozpuku z dziwnego zbiegu okoliczności, jedna rzecz nie daje mi spokoju. Skoro Justin dopiero co przeprowadził się tutaj z Nowego Meksyku, a nie z Nowego Jorku, to czy na tym zdjęciu nie powinien wyglądać chociaż odrobinę młodziej? Bo trudno mi sobie wyobrazić kogoś, kto wygląda tak samo w wieku szesnastu, piętnastu czy nawet czternastu lat - a jednak małe zdjęcie na telefonie Jake'a przedstawia Justina wyglądającego dokładnie tak samo jak teraz.
    A to już zupełnie nie ma sensu.

    Następnego ranka, kiedy zbieram się do szkoły, popełniam wielki błąd i proszę Austina o pomoc przy wyborze bluzy.
     - Co myślisz? - Przykładam do siebie czerwoną, a zaraz potem niebieską.
     - Pokaż jeszcze tą zieloną - nakazuje mi brat, który usiada na krańcu mojego łóżka i rozważa kolejne możliwości.
     - Nie ma żadnej zielonej. - Krzywię się. Czy on nie może choć przez chwilę zachowywać się poważnie i przestać kpić z każdej rzeczy? - No dalej, czas ucieka.
     - Sama wybierz, a mnie lepiej w to nie wciągaj. Z resztą, od kiedy tak bardzo cię interesuje moje zdanie?
    Odrzucam niebieską bluzę i wciągam przez głowę czerwoną.
     - Bierz niebieską. Poważnie, podkreśla twoje oczy. - Zerkam na brata, ściągam czerwoną i robię to co każe mi chłopak. Nerwowo szukam błyszczyka i zaczynam go nakładać, kiedy Austin odzywa się znowu: - Co jest grane? Ubraniowy kryzys, spocone dłonie, makijaż - co do cholery?
     - Język, oraz nie mam makijażu. - Podnoszę głos prawie do krzyku i krzywię się na jego dźwięk.
     - Błyszczyk to także makijaż, droga siostro, a ty właśnie zaczęłaś go nakładać.
    Wrzucam go więc do szuflady, a sięgam po zwykłą pomadkę ochronną i mażę nią po ustach.
     - Halo! Żyjesz? Ciągle czekam na odpowiedź.
     - Daj mi w końcu spokój...

    Kiedy docieram na lekcję angielskiego, jestem zdenerwowana, podekscytowana i mam spocone ręce - dokładnie tak, jak opisał Austin. Jednak gdy widzę, jak Justin rozmawia z Olivią, dodaję do tej listy jeszcze określenie ,,paranoiczka"
     - Hm, przepraszam. - Cudownie długie nogi Justina (zamiast, jak zwykle, plecaka Olivii) zablokowały mi przejście do mojej ławki.
    Ale Justin zdaje się mnie nie słyszeć. Nie rusza się z miejsca i widzę, jak sięga za ucho Olivii i wyciąga zza niego różę.
    Pojedynczą białą różę.
    Świeżą, czystą, lśniącą od rosy białą różę.
    Kiedy podaje jej kwiat, Olivia piszczy tak głośno, jakby dostała co najmniej pierścionek z brylantem.
     - O matko! Jak to zrobiłeś? - krzyczy, wymachując różą tak, aby wszyscy widzieli.
     - Chciałabym przejść - mamroczę pod nosem, spoglądając przelotnie w twarz Justina. Zdaje mi się, że widzę w jego oczach błysk zainteresowania, ale ten szybko zamienia się na powrót w lodowaty chłód, kiedy Justin ustępuje mi z drogi.
    Prawie przebiegam do mojej ławki, ale idę automatycznie, po prostu stawiam stopy jedna za drugą, jak jakaś kukła czy robot. Siadam i kolejne czynności odbywają się tak samo: wyjmuję zeszyty, książki i długopis, udając że wcale nie widzę, jak niechętnie Justin - na polecenia pana Snape'a - wraca na swoje miejsce.

     - Co do cholery? - Sophie odrzuca grzywkę na bok i patrzy przed siebie.
     - Wiedziałem, że to nie potrwa długo. - Jake kręci głową i spogląda na Justina, który właśnie przybija piątkę kapitanowi szkolnej drużyny. - Wiedziałem, że to zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. Nawet powiedziałem to pierwszego dnia. Pamiętacie, jak to mówiłem, nie?
     - Nie - mruczy Sophie, wciąż wpatrzona w Justina. - W ogóle tego nie pamiętam.
     - Ale tak było. - Jake popija napój energetyzujący i kiwa głową, a jeden z tego blond kosmyków opadł przy tym na jego czoło. - Dokładnie tak powiedziałem. Może po prostu nie słyszałaś bo byłaś zbyt w niego wpatrzona..?
    Wbijam wzrok w kanapkę i jedynie wzruszam ramionami, nie chcąc wdawać się w dyskusję, a jeszcze bardziej nie chcąc patrzeć się na Justina, Olivię i ludzi siedzących przy ich stoliku. Wciąż próbuję ochłonąć po angielskim, podczas którego Justin pochylił się do mnie w trakcie sprawdzania obecności, aby podać mi liścik.
    Ale tylko po to, żebym przekazała go Olivii.
*
     - Sam go sobie podaj - odparłam, nie zamierzając nawet brać kartki do ręki. Jak to możliwe, że kawałek papieru wyrwanego z zeszytu i złożonego w kwadrat może przynieść tak wiele bólu?
     - No przestań - powiedział Justin, przesuwając liścik w moim kierunku, aż wylądował w pobliżu mojej dłoni. - Przecież nie zauważy.
     - Nie o to chodzi - zerknęłam na niego.
     - To o co? - spytał, wbijając we mnie spojrzenie swoich brązowych oczu.
    O to kurwa, że nie mam zamiaru tego dotykać! Nie chcę wiedzieć co tam napisałeś! Bo w chwili, kiedy moje palce tylko dotkną tej kartki, zobaczę w głowie twoje słowa - całą te miłosną, seksowną wiadomość - a tego nie zniosę.
     - Sam go sobie podaj - powtórzyłam, dotykając liścika czubkiem długopisu i przesuwając go na krawędź stołu. Justin tylko zaśmiał się i schylił, by podnieść kartkę. Znienawidziłam siebie za ulgę, którą poczułam, kiedy Justin wsadził liścik do kieszeni, zamiast podać go j e j.
     - Halo, Ziemia do Samanthy!
    Potrząsam głową i patrzę na Jake'a.
     - Pytałem, co się stało. Nie, żebym chciał wytykać kogokolwiek palcami, ale to ty widziałaś go dzisiaj ostatnia...
    Gapię się półprzytomnie, bo sama nie znam odpowiedzi.
    Rozglądam się po stołówce i dostrzegam, że Justin właśnie układa bukiet z białych róż, które wyciąga Olivii z ucha czy z rękawa. Znów zagryzam wargi i odwracam spojrzenie, by nie patrzeć na czuły uścisk, który następuje chwilę później.
     - Ja nic nie zrobiłam - mówię w końcu, tak samo zaskoczona niezrozumiałym zachowaniem Justina jak Jake i Sophie - tylko mniej chętnie się do tego przyznaję.
    Słyszę myśli Jake'a, wiem, że rozważa moje słowa, nie wiedząc czy może mi wierzyć. W końcu wzdycha i pyta:
     - Czy czujesz się tak samo porzucona, odtrącona i nieszczęśliwa jak ja?
    Spoglądam na niego, chcąc zwierzyć, powiedzieć mu wszystko, opowiedzieć mu o moich pokręconych uczuciach. Zamiast tego jedynie kręcę głową, zbieram swoje rzeczy i idę do klasy, choć do dzwonka jest jeszcze dużo czasu.

    Przez całą lekcję francuskiego zastanawiam się tylko, jak zerwać się z plastyki. Naprawdę. Uczestniczę co prawda w normalnych ćwiczeniach, ruszam ustami, formułuję obce słowa, ale mój umysł zaprząta tylko to, jak udać ból brzucha, gorączkę czy grypę. Wszystko jedno - jakakolwiek wymówka, byleby była skuteczna.
    W końcu jednak decyduję się pójść na zajęcia. Na początku lekcji jestem tak zajęta wybieraniem materiałów i wkładaniem fartucha, że nie zauważam, iż Justina nie ma w klasie. Mijają minuty, ale wciąż się nie pojawia. Biorę więc pędzle i podchodzę do sztalug.
    A tak czeka mnie kolejny głupi liścik złożony w trójkąt.
    Gapię się na niego, skupiając się tak bardzo, że wszystko wokół robi się ciemne i rozmazane. Cały mój świat teraz składa się ze złożonych w trójkąt liścików z imieniem Olivia napisanym na wierzchu. Nie chcę, by ta kartka leżała na widoku. Odmawiam uczestnictwa w tej chorej grze.
    Łapię pędzel i wymachuję nim gwałtownie, zrzucając liścik na podłogę. Wiem, że zachowuję się dziecinnie i głupio, zwłaszcza że podchodzi do mnie pani Reed i podaje mi go z powrotem.
     - Chyba coś ci upadło! - oznajmia, uśmiechając się radośnie, zupełnie nie mając pojęcia, że specjalnie zamachnęłam się pędzlem.
     - To nie moje - mamroczę, stawiając farby w szeregu. 
     - A więc jest tu jakaś inna Samantha, o której nie wiem? - uśmiecha się nauczycielka.
    Co?
    Biorę w palce kartkę, na której widnieje moje imię, wyraźnie napisane charakterystycznym pismem Justina. Nie mam pojęcia, jak to się stało, nie potrafię logicznie wyjaśnić tej zmiany. Ale wiem co widziałam przed chwilą. Rozwijam liścik i nie mogę westchnąć, widząc na kartce mały szkic - szkic pięknego, czerwonego tulipana. 
~      ~      ~

Tak na początku chciałam zacząć od tego że przepraszam, 
za to, że rozdziały pojawiały się rzadziej niż pisałam.
Szkoda tylko że przez kilka dni opóźnienia odeszło tyle osób..
Z 7 komentarzy pod poprzednim zrobiło się 2 w następnym...
Dziękuję.
Naprawdę.
Zawiodłam się trochę. 
Ale cóż, mam nadzieję tylko że nie zostanę sama.

Ta ważna rzecz to, to że w środę wyjeżdżam na tydzień i raczej rozdziału nie będzie..
Chyba że napiszę go w domu i opublikuję w czasie wyjazdu.
Mam nadzieję że zrozumiecie. 

ask -> http://ask.fm/alexyisreal

piątek, 14 sierpnia 2015

6.,, Vampires" part I

    Widzę zmarłych. Tak, widzę ich cały czas. Na ulicy, w centrach handlowych, w restauracjach, kinach, sklepach, widzę jak snują się czasami po szkolnych korytarzach, czekają w poczekalni u lekarza. Tylko w przeciwieństwie do tych z telewizji, te mi nie przeszkadzają, nie proszą o pomoc, nie zatrzymują się by pogawędzić. Co najwyżej uśmiechną się, pomachają gdy dostrzegą że ktoś ich widzi.
    Jednak głos rozlegający się w moim pokoju nie należał z pewnością, ani do ducha, ani do Austina, tylko do Justina.
    I stąd wiem, że to musiał być sen.
     - Hej - uśmiecha się Justin, wślizgując się na swoje miejsce obok mnie, sekundę po dzwonku.
    Kiwam głową, próbując zachowywać się naturalnie, jakbym nie była nim ani trochę zainteresowana. Mam zamiar ukryć, to że tak bardzo mnie oczarował, że zaczęłam o nim śnić.
     - Twoja ciotka wydaje się bardzo miła - Justin wpatruje się we mnie, uderzając końcówką długopisu o ławkę, robiąc przy tym hałas.
     - Wiem, jest w porządku - mamroczę pod nosem, w myślach przeklinając pana Snape'a za to, że znów przesiaduje w męskiej toalecie z butelką w ręce, zamiast wziąć się do pracy.
     - Ja też nie mieszkam z rodziną - mówi szatyn, obracając długopis w dłoni, a jego głos jak zwykle ucisza wszystkie moje myśli i całą klasę.
    Zaciskam usta i szarpię słuchawkami ukrytymi w tajemniczej kieszonce, myśląc czy Justin uznałby to za bardzo niegrzeczne, gdybym włączyła muzykę, uciszając także jego.
     - Jestem upełnoletniony - dodaje chłopak.
     - Serio? - pytam, choć postanowiłam ograniczyć nasze rozmowy do totalnego minimum. Po prostu nigdy dotąd nie spotkałam kogoś, kto byłby ,,upełnoletniony".
     - Serio. - Przytakuje. Kiedy tylko milknie, słyszę podniesione szepty Olivii i Mii, które wyzywają mnie od dziwaczej i jeszcze gorzej. Przyglądam się tylko Justinowi, który podrzuca długopis w powietrze i uśmiecha się gdy robi serię powolnych ósemek i ląduje z powrotem na palcu. - A gdzie jest twoja rodzina?
     - Co? - Zerkam w bok, zahipnotyzowana widokiem czarodziejskiego długopisu szatyna, który zdaje się teraz wisieć w powietrzu, ale cały czas słyszę, jak Mia nabija się z moich ciuchów, a jej chłopak udaje, że się zgadza, choć tak naprawdę żałuje, że to Mia nie ubiera się tak jak ja. Mam ochotę w tym momencie włożyć kaptur na głowę, włączyć iPoda i wszystko to zagłuszyć.
    Wszystko. Także Justina.
    Szczególnie Justina.
     - Gdzie mieszka twoja rodzina? - pyta.
    Kiedy mówi, zamykam oczy - na kilka ulotnych chwil zapada cisza, błogosławiona cisza. Potem otwieram je i spoglądam w oczy chłopaka.
     - Nie żyją - odpowiadam , i wtedy do klasy wchodzi pan Snapew.

     - Przykro mi.
    Justin spogląda na mnie z drugiej strony stołu w kafeterii, podczas gdy ja rozglądam się dokoła, czekająd, aż pojawią się Sophie i Jake. Jeszcze przed chwilą otworzyłam torbę z lunchem i znalazłam w niej czerwonego tulipana leżącego między kanapką i słonymi chipsami. T u l i p a n a! Dokładnie tego samego jak ten w piątkowy wieczór. Co prawda nie mam pojęcia, jak to zrobił, ale oczywiste jest, że to sprawka Justina. Ale nawet nie chodzi o tę magiczną sztuczkę, nie ona mnie martwi, ale bardziej sposób, w jaki na mnie patrzy, w jaki do mnie mówi i jak sprawia, że czuję się...
     - Z powodu twojej rodziny. Nie wiedziałem...
    Wbijam wzrok w butelkę z sokiem, kręcąc zakrętką i marząc, by Justin w końcu odpuścił.
     - Nie chcę o tym rozmawiać - wzruszam ramionami.
     - Wiem, jak to jest stracić kogoś, kogo się kocha - szepcze sięgając przez stół i dotykając mojej dłoni. I znów ogarnia mnie uczucie ciepła, spokoju i bezpieczeństwa - zamykam oczy i przestaję się bronić. Pozwalam sobie cieszyć się tą błogością.
     - Hm, przepraszam bardzo...
    Otwieram oczy i widzę opierającą się o krawędź stolika Sophie. Jej żółte od soczewek oczy są zmrużone i wpatrzone w nasze splecione dłonie.
     - Przepraszam, że przeszkadzam...
    Odsuwam się i wkładam rękę do kieszeni bluzy. Chciałam jej wyjaśnić, że to był tylko nic nieznaczący gest, ale sama mam świadomość, że to nieprawda.
     - Gdzie Jake? - rzucam tylko, zupełnie nie wiedząc co powiedzieć.
    Sophie wywraca oczami i siada obok Justina, a wrogie myśli zmieniają jej kolor aury z jasnożółtego na bardzo ciemno-czerwony.
     - Jake pisze SMS do swojej nowej internetowej miłości o nicku ,,młodynapalony098" - odpowiada, unikając mojego spojrzenia i koncentrując się na odpakowywaniu babeczki ze szkolnego sklepiku. Potem zerka na Justina i dodaje: - Jak wam minął weekend?
    Wzruszam ramionami, wiedząc, że to pytanie i tak nie jest skierowane do mnie. Patrzę tylko, jak Sophie czubkiem języka zlizuje lukier z babeczki, co nazywa ,,próbą smaku. Kiedy zerkam na Justina, widzę, że on także wzrusza ramionami - a przecież wiem dobrze, że jego weekend zapowiadał się o wiele lepiej niż mój.
     - Cóż, jak się pewnie domyślacie, miałam koszmarny piątkowy wieczór, ale za to sobota wszystko mi wynagrodziła. Było genialnie! Chyba najlepszy wieczór w moim życiu. - Przyjaciółka kiwa głową, wciąż unikając mojego spojrzenia.
     - Gdzie byłaś? - pytam, wyobrażając już sobie jakieś ciemnie, przerażające miejsce.
     - W pewnym nieziemskim klubie, do którego zabrała mnie dziewczyna z grupy wsparcia.
     - Której grupy?
    Sophie jest uzależniona od grup wsparcia. Od kiedy ją poznałam - czyli od niedawna - zaliczyła już spotkania dwunastu kroków dla alkoholików, narkomanów, dłużników, hazardzistów, maniaków Internetu, palaczy, socjofobów, seksoholików i osobników agresywnych.
     - Sobota dla współuzależnionych - uśmiecha się blondynka. - A ta dziewczyna Evangeline, mówię wam, to ciężki przypadek. Jest tak zwanym dawcą
     - Kto jest dawcą i czego - pyta Jake, kładąc swój telefon na stole i siadając obok mnie.
     - Współuzależnieni - akualizuję informację.
    Sophie jest oburzona.
     - Nie, nie oni - w a m p i r y. Dawca to osoba, która pozwala innym wampirom żywić się sobą. Rozumiecie, ssać swoją krew i takie tam. A ja należę do maskotek, bo tylko lubię się z nimi zadawać. Nie pozwalam się nikomu się mną karmić. Na razie. - Śmieje się.
     - Z kim się zadawać? - pyta Jake, podnosząc swój telefon i przewijając kolejne wiadomości.
     - Z wampirami! Jezu, zacznij wreszcie słuchać. Tak czy owak, mówiłam właśnie, że ta dziewczyna ze współuzależnionych dawców, Evangeline - to zresztą, nawiasem mówiąc, jest tylko jej wampirzym imieniem, a nie prawdziwym...
     - Ludzie mają wampirze imiona? - dziwi się Jake, odkładając telefon na stół, by móc na niego zerkać.
     - Pewnie, że tak. - Sophie kiwa głową, wkładając palec głęboko w lukier, by po chwili go oblizać.
     - I tworzy się je tak, jak na przykład pseudonim sceniczny? No wiesz, imię twojego zwierzaka plus nazwisko panieńskie matki? Bo mnie z tego wychodzi Kudłaty Bocian, bardzo ci dziękuję - śmieje się Jake.
    Sophie wzdycha, szukając w sobie resztek cierpliwości.
     - Nieważne, w każdym razie poszłyśmy do tego odjazdowego klubu gdzieś za Londynem, nazywał się Noktan czy coś takiego.
     - Nokturn - wtrąca się Justin, wpatrując się w Sophie i ściskając butelkę z napojem.
    Sophie odstawia ciastko i klaszcze w dłonie.
     - Hura! W końcu ktoś wie, o co mi chodzi! - cieszy się.
     - A wpadłaś na jakichś Nieśmiertelnych? - pyta Justin wciąż wbijając wzrok w Sophie.

~      ~      ~      ~      ~ 
Może zacznę od tego że przepraszam za to że pod wcześniejszym rozdziałem napisałam, informację o tym że rozdział pojawi się ,,jutro".
Jednak nie pojawił się, ale jest dzisiaj. 
Miałam po prostu takie plany.
Rozdział miał być ogólnie dłuższy, ale zrobię z niego dwie części. 
POSTARAM się dodać do jutro, lub pojutrze, ale niczego nie obiecuję.
ask -> alexyisreal

wtorek, 11 sierpnia 2015

5. ,,You're beautiful"

    Przed upadkiem widzę tylko rozmazaną postać nieznanego mi chłopaka oraz czuję parę silnych otaczających mnie ramion. Po paru sekundach, gdy kręcenie w głowie oraz nudności ustały, otwieram oczy i patrzę w oczy nieznajomego.
Miał piękne oczy, ale nie tak piękne jak Justina..
Czekaj, co?
Nie miałam pojęcia dlaczego tak pomyślałam, przecież to idiotyczne.
    Włosy miał tak samo, idealnie postawione do góry, jak Justin, tylko że o wiele ciemniejsze, jak jego oczy, a lekki zarost dodawał mu dorosłego wyglądu.
Tak naprawdę po cichu miałam nadzieję że to jednak Justin mnie uratował od upadku. Dlaczego ja cały czas o nim myślę?
     - Wszystko w porządku? - Zapytał, jednocześnie pomagając mi wstać z brudnej podłogi. Wtedy znów mogłam popatrzeć w jego oczy i znów zobaczyć w nich Justina.
     - Tak, tak, tylko trochę zakręciło mi się w głowie, ale już wszystko w porządku, i dziękuję że... no wiesz, uratowałeś mnie - zrobiłam w tym momencie cudzysłów w powietrzu.
   Zrobiła się między nami niezręczna cisza, którą musiałam przerwać ponieważ powiedziałam ciotce że wybieram się do łazienki a już dawno powinnam z niej wrócić. - Więc, jeszcze raz ci dziękuję, ale muszę już wracać.. - Z jednej strony to prawda, ale z drugiej musiałam w końcu wyrzucić Justina z mojej głowy, a ten chłopak bardzo mi go przypominał.
    - Tak, jasne i nie ma za co - odwróciłam się na pięcie i ruszyłam dalej szukać toalety, którą znalazłam kilka minut później. Wchodzę do łazienki, łapię za krawędź marmurowej umywalki i próbuję złapać oddech ponieważ znów zakręciło mi się w głowie. Ze wszystkich sił staram się skoncentrować na orchideach i stosie mięciutkich białych ręczników leżących na wielkiej  tacy. Powoli się uspokajam i odzyskuję równowagę.
    Przeczesuję dłonią włosy, poprawiam błyszczyk i wracam do stolika, zdecydowana spróbować jeszcze raz i poprawić ciotce humor, jednocześnie nie ujawniając moich tajemnic. Siadam na krześle, popijam łyk wody i uśmiecham się.
     - Już wszystko w porządku, naprawdę. - Kiwam potakująco głową i dodaję - Powiedz, co ciekawego wydarzyło się u ciebie w pracy? Masz w biurze jakichś fajnych facetów?

    Po kolacji czekam przed hotelem na Taylor, która stoi w kolejce aby zapłacić za parking. Jestem tak zaciekawiona oglądaniem rozgrywającego się przed moimi oczami dramatu między przyszłą panną młodą a jej tak zwaną świadkową, że dosłownie podskakuję przestraszona, kiedy ktoś kładzie mi rękę na ramieniu.
     - O, cześć - Moje ciało zaczyna płonąc i drżeć, kiedy tylko nasze oczy się spotykają.
     - Cudownie wyglądasz - odzywa się Justin, omiatając spojrzeniem moją sylwetkę, sukienkę, buty i znów spoglądając mi w oczy. - Ledwie cię poznałem bez kaptura. - Uśmiecha się. - Smakowała ci kolacja?
    Kiwam głową, ale jestem tak zdenerwowana że udaje mi się to tylko jakimś cudem.
     - Widziałem cię w holu. Chciałem się przywitać, ale wyglądało że się śpieszysz.
    Patrzę na Justina, zastanawiając się co tu robi - sam, w piątkowy wieczór, w takim miejscu. Ubrany w ciemną wełnianą marynarkę, białą koszulę zapiętą na ostatni guzik, krawat i czarne spodnie lekko opuszczone w kroku oraz swoje ulubione ulubione buty - jednym słowem, Justin wygląda d o s k o n a l e.  Jedynie na głowie, ma granatowy kapelusz, który odsłania jego perfekcyjną, postawioną do góry grzywkę.
     - Mam gościa spoza miasta - dodaje, odpowiadając na pytanie, którego nie zadałam.
    I kiedy zastanawiam się, co powiedzieć, pojawia się Taylor. Przedstawiam ich sobie jąkając się przy tym:
     - Hm, Justin i ja chodzimy razem do szkoły.
    To właśnie Justin sprawia, że pocą mi się dłonie, a żołądek zwija mi się w supeł, i właściwie ostatnio myślę wyłącznie o nim...
     - Właśnie przeniósł się tutaj z Nowego Jorku - dodaję z nadzieją, że zaraz podjedzie nasz samochód.
     - Oh, słyszałam, że to piękne miasto. Zawsze chciałam tam pojechać.
     - Taylor jest prawniczką, dużo pracuje - mamroczę pod nosem, wpatrując się intensywnie w kierunek, z którego powinien nadjechać samochód, za dziesięć.. dziewięć.. osiem.. sie..
     - Jedziemy do domu, ale może się z nami zabierzesz? Zapraszamy - proponuje nagle ciotka.
    Gapię się na nią w panice, nie wiedząc, jak mogłam tego nie przewidzieć. Potem spoglądam na Justina, modląc się by odmówił.
     - Dzięki, ale muszę wracać - odpowiada.
    Wskazuje kciukiem przez ramię i mój wzrok podąża w tym kierunku, zatrzymując się na pewnej nieziemsko pięknej kruczoczarno-włosej kobiecie w obcisłej czarnej sukience z skórzanym paskiem na środku i czarnymi wystającymi z niego frędzelkami. Wyglądała niesamowicie seksownie.
    Nieznajoma uśmiecha się do mnie, ale bynajmniej nie uprzejmie. To tylko lekkie wygięcie pomalowanych na czerwono ust - jednak spojrzenie ma nieobecne, tajemnicze.
    Odwracam się by spojrzeć Justinowi w twarz, i widzę ją nagle niebezpiecznie blisko swojej - dostrzegam jego rozchylone, wilgotne usta. Chłopak lekko muska palcami mój policzek i zza ucha wyciąga czerwonego tulipana.
    Chwilę później stoję tam sama, a on odchodzi w kierunku swojej dziewczyny.
    Wpatruję się w kwiat, dotykam jego czerwonych płatków, ciekawa, skąd się mógł tutaj wziąć - zwłaszcza że wiosna już dawno minęła.
    Dopiero później, kiedy już siedzę sama w pokoju, dociera do mnie, że czarnowłosa kobieta także nie miała aury.
~   
     Musiałam naprawdę mocno spać, bo kiedy słyszę, że ktoś chodzi po moim pokoju, nie mam nawet siły otworzyć oczu.
     - Austin? - mamroczę. - To ty? - Kiedy brat nie odpowiada, wiem już, że znowu zaczyna jakiś swój kawał. Tyle że ja już jestem zbyt zmęczona, by się z nim kłócić, więc biorę drugą poduszkę i zakrywam sobie nią głowę. Jednak kiedy znów słyszę jakiś hałas, mówię: - Słuchaj, Aus, naprawdę nie mam na to siły, okej? Przykro mi, że byłam dla ciebie wredna , ale uwierz mi, że wolałabym nie omawiać tego o... - Podnoszę poduszkę i otwieram jedno oko, by zerknąć na zegarek. - ... o trzeciej czterdzieści pięć rano. Więc może lepiej wróć w to miejsce, gdzie zwykle wracasz, i przyjdź z powrotem o jakiejś normalnej porze, dobrze?
    Problem w tym, że kiedy już powiedziałam to wszystko, byłam całkowicie obudzona. Odrzucam więc poduszkę i patrzę na podobną do cienia sylwetkę siedzącą przy moim biurku, zastanawiając się, co jest aż tak ważne, że nie mogło poczekać do rana.
     - Już cię przeprosiłam, prawda? Czego jeszcze chcesz?
     - Widzisz mnie? - pyta, odsuwając krzesło od drewnianego biurka.
     - Oczywiście że cię.. - Milknę w pół zdania, zdając sobie sprawę, że głos wcale nie należy do mojego brata.

~     ~     ~     ~

Tak, więc witam was po krótkiej przerwie,
ale pisałam że będzie tak około 3,4 rozdziały tygodniowo.
Ten troszkę krótszy, ale następny na pewno będzie dłuższy.
Miałam wątpliwości co do Elizabeth, ale bohaterka moim zdaniem jest idealna, co do tej roli. Znajdziecie ją w zakładce Bohaterowie. 
 Jutro kolejny rozdział :)
Ig -> AlexyIsReal
ask -> alexyisreal

środa, 5 sierpnia 2015

4. ,,Nothing"


  Mimo że ja i Justin chodzimy razem na dwa kursy, siedzimy kolo siebie tylko na angielskim. Dlatego dopiero pod koniec plastyki, kiedy zabrałam już swoje rzeczy i kieruję się w stronę drzwi, ma okazję do mnie podejść.
    Podbiega bliżej, przytrzymuje drzwi, a ja prześlizguję się obok ze wzrokiem wbitym w ziemię i zastanawiam, jak mam odwołać zaproszenie, które zadała mu Sophie w przerwie lanchu, mimo moich przeciwieństw.
     - Twoi znajomi proponowali, bym zajrzał do was wieczorem - odzywa się Justin starając się iść w moim tempie - ale niestety nie mogę.
     - Och! - Nie potrafię ukryć radości. - Naprawdę? Nawet na chwilę? - Staram się, by mój głos zabrzmiał trochę milej, jakbym naprawdę czekała na jego wizytę.
    Spogląda na mnie swoimi lśniącymi i rozbawionymi oczami.
     - Nawet na chwilę. Trudno, do zobaczenia w poniedziałek - rzuca i przyspiesza kroku do swojego auta.
    Gdy dochodzę do swojego samochodu, Jake już na mnie czeka ze skrzyżowanymi rękami i krzywym uśmieszkiem.
     - Ty lepiej mi mów, o czym rozmawialiście, bo nie wygląda to na nic dobrego - mówi, kiedy ja otwieram drzwi od swojej strony.
     - Nie może przyjść wieczorem. - Wzruszam ramionami, zerkam przez ramię i wrzucam wsteczny bieg.
     - Co takiego powiedziałaś, że nie może przyjść? - Jake wpatruje się we mnie.
     - Nic. - Wyjeżdżam z parkingu na ulicę, ale kiedy czuję na sobie wzrok przyjaciela, pytam: - No co?
     - Nic. - Podnosi brwi i wygląda przez okno. Mimo że wiem, o czym myśli, koncentruję się na prowadzeniu auta. Po chwili spogląda na mnie i mówi: - Dobra, tylko obiecaj, że się nie wściekniesz.
Zamykam oczy i wzdycham.
     - Chodzi o to, że... Kompletnie cię nie rozumiem. Nie mogę rozgryźć ciebie i tego co robisz.
    Nabieram powietrza i wolę nie odpowiadać. Głównie dlatego, że mogłoby to tylko pogorszyć sprawę.
     - Po pierwsze, jesteś przecież absolutnie piękna, cudowna i oszałamiająca - tak mi się przynajmniej zdaje, bo trochę trudno to ocenić, gdy bezustannie skrywasz się pod paskudnymi bluzami. Przykro mi Sam, że to ja muszę ci to powiedzieć, ale cały twój image jest tragiczny, jakbyś chciała udawać bezdomnego. A, i jeszcze jedno, moim zdaniem, umyślne unikanie super-przystojnego chłopaka, któremu tak bardzo się podobasz, jest totalnie bez sensu.
    Jake robi znaczącą pauzę, patrząc na mnie zachęcająco, ale ja czekam na to co nastąpi za chwilę.
     - No chyba, że jesteś homo.
    Skręcam w prawo, oddycham z ulgą i po raz pierwszy jestem wdzięczna losowi za moje zdolności czytania w myślach, bo przynajmniej wiedziałam, co ma nastąpić.
     - Bo wiesz, jeśli tak jest, to wszystko w porządku - kontynuuje blondyn. - Przecież skoro sam jestem gejem, to nie będę cie z tego powodu dyskryminował, prawda? - Śmieje się nerwowo.
    Ale ja tylko kręcę głową i wciskam hamulec.
     - To, że nie interesuję się Justinem, nie oznacza wcale, że jestem homo - mówię tonem nieco ostrzejszym, niżbym chciała. - Wyobraź sobie, że ładna buzia czasem nie wystarczy, potrzeba czegoś jeszcze.
    Na przykład elektryzującego dotyku, głębokiego spojrzenia i uwodzicielskiego głosu, który ucisza wszystko dokoła...
     - Chodzi o Sophie? - Mike nie wierzy w moją historyjkę.
     - Nie. - Trzymam mocno kierownicę i wpatruje się w sygnalizator, marząc, aby światło w końcu zmieniło się na zielone, żebym mogła wysadzić przyjaciela i mieć z głowy tę rozmowę, ale Mike zaczyna od nowa:
     - Ha! Wiedziałem! Wiedziałem że chodzi o Sophie - bo zaklepała go pierwsza. Nie mogę uwierzyć że dałaś się tak wykołować. Czy do ciebie w ogóle dociera, że tracisz szansę na swój pierwszy raz z najfajniejszym facetem w szkole, a może na całej planecie, tylko dlatego że Sophie go sobie ,,zaklepała"?
     - To śmieszne - mamroczę pod nosem. Kręcę głową i wjeżdżam na ulicę, przy której mieszka Jake, potem na podjazd, i parkuję.
     - A co? Nie jesteś dziewicą? - Jake'a najwyraźniej to wszystko bawi. - Coś przede mną ukrywasz?
    Rozbawił mnie tak, że nie potrafię już opanować śmiechu. Chłopak patrzy na mnie przez chwilę, a potem bierze plecak i rusza do domu. Odwraca się następnie i mówi:
     - Mam nadzieję że Sophie doceni, jak dobrą ma przyjaciółkę.

 ~

    Koniec, końców piątkowy wieczór został odwołany. Sophie musi się opiekować młodszym bratem Davidem, który zachorował, a Jake został zaproszony przez swojego ojca na mecz futbolowy i zmusił go, by włożył klubową koszulkę i zachowywał się jak prawdziwy kibic. A kiedy Taylor dowiedziała się, że siedzę sama w domu, obiecała, że wróci wcześniej z pracy i zabierze mnie na kolację.
    Wiedząc, że ciotka nie przepada za moimi bluzami i dżinsami, postanowiłam jakoś odwdzięczyć się za to wszystko, co dla mnie zrobiła, i sprawić jej przyjemność. Włożyłam ładną kremową sukienkę, którą niedawno mi kupiła, buty na obcasie, które miały pasować do stroju, ładnie się umalowałam; lekko pomalowałam rzęsy i musnęłam usta błyszczykiem. Przełożyłam rzeczy ze szkolnego plecaka do małej torebki (która także pasowała do sukienki) i zamieniłam kucyk na luźno opadające na ramiona, włosy.
    Kiedy już mam wychodzić z domu, tuż za mną znienacka pojawia się Austin i oświadcza:
     - Najwyższy czas, żebyś zaczęła ubierać się jak dziewczyna.
    Prawie podskakuję do góry z przestraszenia.
     - Boże, Austin, prawie przez ciebie umarłam! - szepczę, zamykając drzwi, by nie usłyszała nas Taylor.
     - Wiem - śmieje się. - Dokąd się wybieracie?
     - Do jakiejś restauracji o nazwie Stonehill Tavern, w hotelu St. Regils - odpowiadam, ale serce nadal wali mi jak młotem.
    Austin podnosi brwi i z uznaniem kiwa głową.
     - Szykowne miejsce.
     - A skąd ty to możesz wiedzieć? - zerkam na brata, zastanawiając się, czy naprawdę tam był. W końcu i tak nie mówi mi gdzie spędza swój wolny czas.
     - Wiem mnóstwo rzeczy. - Znów się uśmiecha. - Dużo więcej od ciebie. - Wskakuje na moje łóżko, układa sobie poduszki i opiera się o nie.
     - Cóż, nic na to nie poradzę, prawda?
     - Ale tak poważnie - naprawdę powinnaś się tak ubierać jak najczęściej. Przykro mi to mówić, ale twój codzienny wygląd nie działa na twoją korzyść. Myślisz, że Brandon kiedykolwiek by się z tobą umówił, gdybyś wyglądała jak ostatnio? - krzyżuje ręce na piersi i spogląda na mnie. - A właśnie, wiedziałaś, że Brandon spotyka się teraz z Rachel? Uhm, są razem od pięciu miesięcy. To chyba dłużej niż wy byliście, co?
    Zaciskam usta i nerwowo uderzam stopą o podłogę, powtarzając sobie jak zwykle : Nie pozwól mu wyprowadzić się z równowagi. Nie pozwól mu wyprowadzić się z równowagi...
    Wzdycham głęboko i mrużę oczy, patrząc, jak mój młodszy brat wyleguje się na moim łóżku niczym Kleopatra, krytykując moje życie, mój wygląd, właściwie wszystko, co mnie dotyczy, opowiadając mi o znajomych, o których nie chcę nic wiedzieć. Wolałabym, by zostawiła mnie w spokoju i pozwoliła żyć tym, co mi zostało z tego marnego życia, ale bez nieustannych złośliwych komentarzy. Patrzę więc Austinowi w oczy i pytam:
     - Kiedy musisz się zgłosić do tej swojej szkoły aniołków? A może cię nie przyjęli, bo jesteś zbyt wredny?
    Brat patrzy na mnie za złością, a zamiast oczu ma tylko wąskie szparki. Jednak w tej samej chwili do drzwi puka Taylor, pytając
     - Gotowa?
    Zerkam na brata, ale on tylko się uśmiecha i mówi:
     - Mama i tata przesyłają całusy.
   A potem znika.


     W drodze do restauracji myślę tylko o Austinie, o jego ostatnich słowach i o tym , jak bardzo to było wredne, że wypowiedziawszy je, tak nagle zniknął. Przecież od dawna prosiłam go, by powiedział mi, co się dzieje z rodzicami, błagałam go o choćby jedną jedną małą informację, od pierwszego dnia, kiedy mi się pokazał. Brat zawsze robi się nerwowy, tajemniczy i odmawia jakichkolwiek wyjaśnień na temat tego, czemu rodzice mi się nie ukazują.
    Taylor zostawia samochód parkingowemu i ruszamy do hotelu. Sekundę później, kiedy widzę wielkie wykładane marmurem, ogromne kwiatowe dekoracje i niesamowity widok za oknem, żałuję wszystkiego, co przed chwilą pomyślałam. Austin miał rację - to szykowne miejsce. Bardzo, bardzo szykowne.
    Hostessa prowadzi nas do nakrytego obrusem stołu przystrojonego migającymi świecami oraz solniczką i pieprzniczką, które wyglądają jak małe srebrzyste kamienie. Kiedy zajmuję miejsce i rozglądam się po sali, nie mogę uwierzyć jak bardzo tu elegancko.
    Taylor zamawia dla siebie czerwone wino, dla mnie wodę, i razem przeglądamy karty, decydując się, co zamówić. Kiedy kelnerka przychodzi podajemy zamówienia, a ona znika za drzwiami. Ciotka zakłada półdługie blond włosy do ramion, za ucho, uśmiecha się ciepło i pyta:
     - Jak tam twoje sprawy? Szkoła? Znajomi? W porządku?
    Kocham ciotkę - nie zrozumcie mnie źle - i jestem wdzięczna za wszystko, co dla mnie zrobiła. Ale to, że potrafi radzić sobie z dwunastoosobową ławą przysięgłych, wcale nie oznacza , że umie prowadzić rozmowy o niczym. Spoglądam więc na nią i odpowiadam:
     - Tak, w porządku.
    No dobrze, może sama też nie jestem w tym dobra.
    Taylor kładzie rękę na moim ramieniu, chcąc dodać coś jeszcze, ale zanim zdąży otworzyć usta, ja zrywam się z krzesła.
     - Zaraz wrócę - mamroczę, prawie potykając się o dywan i biegnę - jak mi się zdaje - w stronę wyjścia, nie zatrzymując się ani na chwilę. Po drodze ocieram się o kelnerkę, która rzuca mi przelotne spojrzenie.
Ruszam w kierunku, w którym nieświadomie posyła mnie intuicja, mijam po drodze korytarz pełen luster: wielkich, oprawionych w złoto luster, powieszonych w rzędzie. A jako że dziś piątek, w hotelu pełno jest gości przybyłych na jakieś wesele, które - czytam to w ich myślach - nie powinno się w ogóle odbyć.
Mija mnie grupa ludzi, widzę ich aury buzujące alkoholową energią tak intensywną, że wpływa nawet na mnie; robi mi się niedobrze i tak kręci mi się w głowie że widzę tylko rozmazany obraz łapiącego mnie Justina.

~     ~     ~     ~     ~

Tak na wstępie chciałam bardzo podziękować za te miłe komentarze pod trzecim rozdziałem, naprawdę nie spodziewałam się tego.
Dziękuję <3
Zapraszam też na mojego instagrama;
https://instagram.com/alexyisreal/
oraz na Aska <3 \
http://ask.fm/alexyisreal